Moje kitki są systematycznie szczepione przeciwko wściekliźnie i innym "kocim" chorobom, odrobaczamy je nawet co dwa miesiące ( jeśli pojawia się biegunka to znak że mogą być robaki!). Mają zawsze pełną michę i miejsce do spania. Są pieszczone, mają swoje przywileje jakich nie ma żaden człowiek. Moja znajoma powiedziała, że chciałaby być kotem mojego męża.

Mamy wspaniałego lekarza wet. Ma nie tylko doświadczenie ale ten tzw dryg do zawierząt. Robi zabiegi bardzo sprawnie, jest precyzyjny. Kiedy wiozłam swoja kotkę do kastracji w koszu, była bardzo zestresowana. Lekarz żeby nie dokładać jej stresu szybko wysunął jej głowę i dał pierwszy zastrzyk pozostawiając kotkę w koszu. Nie wywlekał ją na siłę i to mi się podoba. I tak kocina miała dosyć strachu a ja z nią też. Każdy zabieg to ryzyko i zawsze mam obawy żeby organizm kota nie zareagował nietypowo. Na szczęście nigdy po zabiegach zrobionych przez tego lakarza nie było komplikacji. Mimo opieki najlepszej -Tiny jednak nie udało sie uratować. Jak kto i na śmierć chory nie pomogą i dohtory tak mówi przysłowie, niestety prawdziwe.
Ale mamy przecież tyle zwierząt którym należy się godne życie. To dajmy im to. One na to zasługują. Cieszę się że tutaj na forum jest tyle osób które mają serce do zwierząt. I nie potrafimy obojętnie przejśc obok żałosnego, głębokiego spojrzenia naszych mniejszych braci, proszących o pomoc.

