Witam Was dziewczyny. fajnie, że ktoś mnie odwiedza ;) W weekend zdarzyło mi się w końcu dotrzeć na działeczkę i odkryłam przede wszystkim dużo chwastów, z którymi trzeba walczyć, a nie starcza na to sił i cierpliwości. No ale w końcu nie od razu Rzym zbudowano, chociaż w tej kwestii to wydaje mi się raczej, że jest to ni mniej ni więcej, ale walka z wiatrakami.
Trawa urosła po pas, a właściwie po kolana więc trzeba było zatrudnić kosiarza, który dzielnie i cierpliwie wypełniał swoją misję strzyżenia pierwszej tegorocznej trawki.
Tam po lewej z boku widać moje tujki i cyprysiki. Zupełnie zbrązowiały przez zimę i obawiam się, że już nic z nich nie będzie

Chyba, że jakimś cudem uda się je jeszcze jakoś odratować przy pomocy magicznych intensyfikatorów wzrostu. Słowo intensyfikator kojarzy mi się jednakże z nowym wspaniałym światem odgornie sterowanym. A wszystko pewnie przez Huxleya, którego słucham w drodze do pracy.
Ogród jak zwykle wymaga dużo pracy, ale piękny ogród jest powodem do dumy każdego ogrodnika. Myśląc tym tokiem wzięłam się energicznie za sadzenie i przesadzanie. Na pierwszy rzut poszła rabata hostowa, która została rozbudowana. Efekt wygląda mniej więcej tak
Przybył mi też klon palmowy, który był zimowany w zacisznym miejscu na sąsiedniej działce. Pięknie wyrósł przez zimę. Efekt zupełnie nieoczekiwany po marnym krzaczku kupionym na jesiennej wyprzedaży w jednym z hipermarketów, a tymczasem mamy tu takie słodkie maleństwo.
Kratka dostała oprawę w postaci dwóch powojników. Swój kącik znalazły również dwa ostrokrzewy. Poza tym wszystko kwitnie i ogólnie miło jest przebywać o tej porze roku w ogrodzie. Chociażby po pracy na jakieś 1,5 godziny podjechać rowerem. Nieważne, że trzeba pedałować pół godziny, bo warto. PS. Nie pamiętam imienia powojników karteczka chwilowo została na działce.
