Tyle o sposobie fotografowania, teraz trochę o metodzie sadzenia. Cała zabawa jest jak koncert na cztery ręce - moje oraz mojego Szanownego Rodzica:) Cytując pewną pisarkę - "on wbija słupy siedmiomilowe, a ja dziergam wokół tego koronki". Tak to właśnie działa - taniec z drzewami zostawiam Tacie, ja preferuję skalę mikro - im mniejsze, tym piękniejsze. Może powinnam się przestawić na większe gabaryty, efekt byłby widoczny szybciej. Ale delikatne kwiatuszki sprawiają mi znacznie więcej radości. Zresztą - wszystko rośnie, chociaż bardzo powoli. Gdyby teraz nadpobudliwie wtykać wszędzie sadzonki drzew, to ostatecznie wylądujemy w puszczy, a mimo wszystko to nie jest szczyt naszych marzeń (tak mi się przynajmniej wydaje:)
Teraz więc przedstawiam pierwsze maleństwa ubiegłoroczne:

kosaciec syberyjski, nie mam pojęcia jakiego koloru... ale to bez różnicy, bo uwielbiam wszystkie

brunnera w duecie z funkią, najzwyklejszą ze zwykłych, dlatego ulubioną

i roślinka, która podbiła moje serce - floks kanadyjski; tutaj jeszcze w pąkach, kwitnienia nie doczekałam, bo czas był wracać do Krakowa
Reszta (nielicznych) ubiegłorocznych-wiosennych zdobyczy została przeze mnie uwieczniona w sposób niezadowalający, toteż czekam na spektakle w kwietniu i maju. Tym razem przyłożę się bardziej i mam nadzieję, że coś uda się pokazać.
Majówka dobiegła końca, przyszedł przymrozek, ściął wszystko i tyle mnie było

Ledwo wsiadłam w pociąg powrotny, a już zaczęłam kombinować - jak by to zrobić, żeby spędzić w Starym Lesie wakacje. No i wykombinowałam.