Powrócona z wakacji! Fajnie było,choć nie obraziłabym się o dłuższe.
W międzyczasie zieloną i czterołapą ferajną opiekowała się moja mama. I zastanawiam się, kto się bardziej stęsknił: kot, czy rybka, bo pies jakoś tak podejrzanie mocno kocha mamę.
W międzyczasie spora część tego, co powinno u mnie kwitnąć postanowiła w końcu rozwinąć pąki. A więc kwitną już niemal wszystkie fiołki i drugi skrętnik.
Łobuz, którego zdjęcie wrzucałam przed wyjazdem teraz prezentuje się tak:
Ten, który kwitł wcześniej nieco się uspokoił, wyrównał i teraz regularnie kwitnie tak:
Ten kwitł w zeszłym roku wywołując lekką konsternację, bo nie jest tym, czym miał być. Co zabawne, są trzy. Jeden u mnie, drugi u mojej mamy, trzeciego sprezentowałam przyjaciółce. Mój kwitnie jak widać, mamy ma białą obwódkę, przyjaciółki jaśniejsze plamki...
Ten też zakwitł po raz pierwszy. Strasznie mi się jego kolor podoba.
Dwa pozostałe mają pąki, coraz większe i coraz więcej. Fiołkowy żłobek chyba się w 100% ukorzenił, bo sporo czasu minęło a liście wciąż w idealnym stanie. No i przy dnie kieliszków widać korzonki. Pozostaje mi cierpliwie czekać na młode listki.
Na koniec skrętnik! Przed wyjazdem miał pąki, ale jakoś nie spieszył się do kwitnięcia, a teraz wygląda tak:
Gdyby okazało się, że jednak któryś fiołek jest odmianowy i ktoś by rozpoznał odmianę, byłabym niezmiernie szczęśliwa.
W tygodniu może się pojawić drugi przydługi post ze sporą ilością zdjęć, bo mają do mnie przyjechać kwiaty.
A teraz odpowiadając, "niewidzialna zawartość" bo siedzą tam i ukorzeniają się dwie roślinki. Gałązki, które się ukorzeniały padły. Z ziemi wystają za to maluszki, którym się nieszczególnie spieszy do pokazywania łebków zza osłonek.
No i mam mszyce na papryce. Przybyły z sadzonkami mięty. Przynajmniej mali ośmionodzy asystenci mają co jeść (nie wiedziałam, że jedzą mszyce, ale w pajęczynach jest aż zielono).