
W języku Suahili 'safari' oznacza 'długą podróż'.
Safari w czasach kolonialnych było synonimem krwawych łowów.
To w tym czasie biali myśliwi stworzyli ranking zwierząt najbardziej cenionych jako trofea. Nie chodziło nawet o wielkość. Preferowano zwierzaki najbardziej niebezpieczne dla myśliwego (zwłaszcza ranne), a zarazem trudne do wytropienia i ustrzelenia. W skład rankingu wchodziła piątka zwierząt: słoń, nosorożec, bawół, lew, lampart i do dziś określane są jako Wielka Piątka Afrykańska.
Jakkolwiek epoka krwawych łowów jeszcze nie minęła, to obecnie safari oznacza polowanie z aparatem fotograficznym.
Każdy uczestnik safari marzy by zobaczyć Wielką Piątkę, ale z tym bywa różnie.
Czasami można trafić na całą piątkę w kilka godzin, innym razem, kręcąc się po kilku parkach przez tydzień wciąż jakiegoś brakuje.
Najsłynniejsze parki i rezerwaty, w których występują zwierzęta Wielkiej Piątki:
Park Narodowy Krugera w RPA,
Serengeti i Ngorongoro w Tanzanii,
Masai Mara, Amboseli i Lake Nakuru w Kenii,
Zambezi National Park w Zimbabwe.
Przed wjazdem do Ngorongoro widzieliśmy już lwa, słonia i bawołu, czyli brakuje nam jeszcze nosorożca i lamparta.
Jest więc spora szansa zobaczyć brakujące zwierzęta.
Około godziny trwał nasz postój przed wjazdem do wnętrza wulkanu. Ten czas wypełnił nam posiłek i podziwianie niesamowitych widoków.

Droga prowadząca na dno kaldery jest stroma o przewyższeniu 600 m. Wszystkie samochody korzystające z drogi muszą mieć napęd na cztery koła, a kierowca musi mieć specjalne uprawnienia (właściwie takie zasady obowiązują na safari w całej Tanzanii). I tak dochodzi tu do wielu wypadków, szczególnie podczas ulewnych deszczów.
Na zdjęciu widać odcinek końcowy już bardziej łagodny.

Zaraz po osiągnięciu dna kaldery zatrzymujemy się by podziwiać flamingi brodzące przy brzegu Jeziora Magadi ...


... oraz ibisy czczone.


A teraz najbrzydsze zwierzę świata, kultowa świnia Afryki - guziec.
Zwierzę wątpliwej urody, ale niewątpliwej charyzmy.
Niezbyt powabny, ale bardzo wytrzymały i odporny na złe warunki środowiska.



W Ngorongoro zawsze można spotkać żurawia koroniastego.
Ptaki te są w Afryce darzone szacunkiem ze względu na swą dostojność i szlachetność.


Czapla siwa



I tu mało turystów.


Na równinie mnóstwo pasących się gnu.

Maluchowi łatwiej na kolanach.

Nasz bystry przewodnik i kierowca coś spostrzegł.
Natychmiast zatrzymał dżipa.
Lornetkował chwilę i ... jest czwarty ssak z Wielkiej Piątki.

Nosorożec
Być może największą atrakcją Ngorongoro są wymierające czarne nosorożce, których gdzie indziej w pełni naturalnym środowisku raczej już się nie spotyka. Nawet tu, pomimo wzmocnionej ochrony finansowanej przez bogate kraje i ONZ, padają łupem kłusowników. Potrzeby azjatyckiej medycyny nie mają dna, tym bardziej, że pojawiła się kolejna plotka o możliwości leczenia raka sproszkowanym rogiem nosorożca.
Cena kilograma rogu to prawie 70 tys. dolarów i jest wyższa od złota, platyny czy kokainy.


Podglądanie odpoczywających lwów, kiedy w zasięgu wzroku kręci się potencjalny obiad, dostarcza niezapomnianych wrażeń.




Na równiku zmierzch zapada szybko.
Kaldera jest czynna do 18 i trzeba z niej wyjechać przed tą godziną, inaczej przyjdzie nocować w dżipie, tam w dole.
Nasza lodżia jest pięknie położona na skraju wulkanu.

Wnętrza urządzone są oczywiście w stylu kolonialnym, podobnie jak w Serengeti.
Nasz pokój.

A taki mamy widok.

Z każdego miejsca lodżii są super widoczki na kalderę, tu z tarasu:

Indusi (mieszkaniec Indii to Indus, wyznawca hinduizmu to hindus) to niewielka kasta w Tanzanii, za to dość wpływowa. W ich władaniu znajduje się część przemysłu turystycznego w tym prawie wszystkie lodżie zlokalizowane wokół parków. Z pewnością gwarantuje to wysoki poziom obsługi.
Nasza grupa była jedyną w lodżii.
Szef kuchni (oczywiście Indus) przygotował kolację godną gwiazdki Michelin. Jak przystało takiej sytuacji, szef pojawił się osobiście by dowiedzieć się o doznania smakowe gości. Otrzymał gromkie brawa za wyśmienitą wołowinę w warzywach.
W takich klimatach kolonialnych czuliśmy się najlepiej.


Wcześnie rano wyjazd. Jedziemy do Kenii do P.N. Amboseli.
Przed wyjazdem cykam jeszcze kilka zdjęć.

Spłoszone stado bawołów znika w zaroślach, ale jeden ciekawski...

Mkniemy w kierunku Kenii.
Bacznie obserwujemy życie codzienne Tanzańczyków.

Na randce.

W drodze po wodę.
Jak to w naturze kobiety bywa, na ploteczki każde miejsce dobre i czas zawsze się znajdzie

Często widać bydło pędzone na targ.
Tu przez Masaja,

tu przez mieszkańców jakiejś wioski.

Zatrzymujemy się by kupić pamiątki.
Sklep jest solidnie zaopatrzony, ale trąci chińszczyzną.

Figurki przed sklepem robią wrażenie.


Po godzinie jedziemy dalej.
Przy drodze wszechobecne stragany z owocami.





Jadąc do Kenii i Tanzanii zabraliśmy komplet 20 zeszytów i pisaków. Rozdaliśmy je dzieciom idącym do szkoły. To towar wielce deficytowy w tych biednych krajach.
Radość rodziców i ich dzieci za podarki były dla nas bezcenne.
Dzieciaki w drodze ze szkoły.

Nie zjedzone artykuły (pełnowartościowe) z naszego wyprowiantowania rozdawaliśmy napotkanym dzieciakom.
Były tak szczęśliwe, że niejedna łza zakręciła się w oku.

Dojeżdżamy do granicy.
cdn