Hmm... Czasem mam dziwne wrażenie, że mnie w szpitalu podmienili, bo moi rodzice w ogóle nie mają podejścia do roślin. Ja - zanim trafiłam na to forum - pewne rzeczy robiłam jakoś tak instynktownie, i te kwiaty w miarę się trzymały. A moi rodzice non stop jakieś problemy z kwiatami mają. Wczoraj tacie jakąś wiszącą roślinkę zabrałam. Rosły sobie trzy pędy w doniczce i nagle pewnego pięknego dnia patrzę, a tu doniczka pusta. Okazało się, że mój drogi tatuś ją przelał i kwiat stracił korzenie. Udało się uratować jeden pęd - wsadził go do wody, żeby nowe korzenie puścił (i chwała mu za to), ale i tak go doglądałam, bo puszczał korzenie w miejscu, skąd liście wyrastają, a tata mu zawsze za mało wody dolewał. Wczoraj się spytałam, kiedy go do ziemii wsadzi, a tata na to: ,,a nie wiem, pewnie go na klatkę dam". Aż mi się słabo zrobiło, gdyż... już jednego kwiatka na klatce uśmiercił. Nie namyślając się długo, zabrałam mu tą roślinę i postawiłam póki co na szafie
