Iwonko, wątpliwości co do posiadania tej działki w mojej sytuacji są uzasadnione, wierz mi. To jest walka porywów serca ze zdrowym rozsądkiem. Do tej pory wygrywają porywy. Ale jeżeli wytrzymam jeszcze jakieś 5-6 lat, czyli do czasu, kiedy to moje młodsze dziecko się jako-tako usamodzielni, to potem będę swobodnie dysponować swoim czasem ?po pracy?, urlopami i weekendami a wtedy już bez rozterek oddam się pracy w ogrodzie.
Soniu, w moim przypadku to ból rąk i nóg pojawia się jako nieuchronny skutek rzucania się z motyką na słońce i na rabatki. Mam słabe mięśnie podobnie jak moja Mama. Genów nie oszukasz. Wyciąganie wiader z wodą ze studni, noszenie konewek, wożenie taczki, to wszystko daje w kość. My wszyscy tutaj to wiemy. Pomimo to, nawet nie wyobrażam sobie jakby to było zlecać pracę komuś innemu, jakiemuś profesjonaliście na przykład.
Izo, zwróciłaś uwagę na to w jak nietypowym sąsiedztwie rośnie pieris. Tak, każdy spec od ogrodów popukałby się w czoło widząc pierisa i tuję ?na kupie?. No ale rośnie tam ten pierisek zaskakująco dobrze w zasadzie bez mojego udziału. Przez kilka lat nawet go nie zasilałam ale doceniając to jak się stara, w tym roku na wiosnę podlałam nawozem gołębim.
Serduszki znikają w sobie tylko znanym czasie. W ubiegłym roku, który obfitował w deszcze, kwitły niezwykle długo i trzymały zielone liście, podobnie jak orliki. Kiedy je tnę, zwykle pióropuszniki są już na tyle rozrośnięte, że maskują większość luki po serduszkach. Ta rabatka była w ogóle dość gęsto nasadzona więc nieco pustego miejsca, które zasypywałam korą lub szyszkami moim zdaniem dodawała jej tylko potrzebnego oddechu. W tym roku cięcie serduszek będzie wcześniejsze z powodu suszy a rośliny rozsadziłam trochę szerzej więc dziura po serduszkach będzie na pewno bardzo widoczna. Ta wizja już spowodowała wzmożoną aktywność w szeregach moich szarych komórek i szukam
pomysła co tam posadzić na lato. Jak zrobię lepsze zdjęcie tej rabatki, to poproszę Cię o radę, co byś tam widziała, Izo?
Co roku zapraszamy na działkę rodzinkę na grillowanie z okazji zakończenia roku szkolnego. Wtedy też mam przyjemność pokazać moje chwastowe łany, z których wyłaniają się jakieś tam byliny, no i róże. A jako że rodzinę mam życzliwą i o wysokiej samodyscyplinie, to nikomu się nawet nie wymsknie ?a te rośliny, przy których tak zasuwasz kobieto, to gdzie??. Chodzą i udają, że podziwiają. Kochani są. W tym roku zakończenie roku szkolnego trzeba będzie przyspieszyć, bo inaczej nie zdążymy na róże. Pierwsza zakwitła w tym roku Chippendale.
Czekam na kwiaty tej młodziutkiej hortensji. Mam nadzieję na niebieski kolor.
Zakwitły piwonie. Tylko jeden krzew miałam starszy niż rok więc czekałam na te młodziaki z niecierpliwością. No i okazało się, że większość to odmiany pomylone. Ta na przykład jest biała a ja białej przecież nie zamawiałam. Pewnie się polubimy, bo ma ładną budowę kwiatu ale, niestety, ta piwonia nie pachnie. Nie czaruje mnie również kolorem, bo ja do białego raczej nie uwielbiam.
Za to ta stara odmiana jak z babcinego ogródka bardzo mi odpowiada. Konieczna będzie jej przeprowadzka, bo z jednej strony poddusza ją ostróżka a z drugiej orlik, który odżywiony treściwym jadłem, które otrzymuje jego sąsiadka róża, rośnie dość konkretnie.
Orliki kwitną również w ciepłych kolorach
Złocień różowy
Róża Louise Odier bardzo w tym roku choruje. Jeszcze tak chorej róży nigdy nie miałam. No, może modna kiedyś na tym forum Rumba też miała tak zmaltretowane liście. Nie wiem czym jest spowodowana ta katastrofa, bo tej róży nie okrywałam a i suszę przecież mamy a nie mokre lato.
W tym roku radykalnie odmłodziłam starą pęcherznicę. Odmłodzenie odbyło się wbrew regułom. Żadne tam wycięcie 1/3 najstarszych pędów i przycięcie pozostałych o połowę. Kupiłam sobie przecież nowe sekatory i była radość wielka, że tak fajnie tną. Pęcherznica została zatem ciachnięta jednym brawurowym cięciem do ziemi a chwilę potem głowa ostygła a ja, rozważając w sumieniu własną głupotę, gryząc pazury i mamrocząc pod nosem przeprośne mamrotania podlewałam ją obficie i czekałam. Aż w końcu się doczekałam!
Ubiegłoroczny eksperyment z chwastami chyba jednak się udał. Babka lancetowata wcale nie zdominowała sąsiedztwa. Wypuściła długie łodygi i aż mnie ręce swędziały, żeby coś z nimi zrobić. No to zawiązałam kokardki.
