U mnie jest piekło na Ziemi. Nie pamiętam już bym była zmuszona do zacieniania kaktusów, a tym bardziej, gdy od marca stoją na dworze. Niestety za oknami mam ponad 40 stopni, a jeszcze nigdy nie było takiego bezruchu powietrza (liście na drzewach nawet nie drgną), zaczęły się przypalać - dwa wielkie G. monvillei podpalone z boku, a i na innych trochę przypaleń widać. I co ciekawe przypalają się te największe sztuki, a maluchy trzymają się dziarsko. Papierowe ręczniki poszły w ruch:
Tylko nie śmiejcie się ze mnie. Znów jednak coś posiałam i maluchy wzeszły z różnym skutkiem, niektóre nawet w sporym %. To tak dla zabawy, leżały sobie w kieliszku nasiona to dla rozrywki zabawiłam się. Wysiane 20 kwietnia, niektóre zaczęły wschodzić już po 5 dniach, inne (z tych najmniejszych nasionek po 2 tygodniach). Dwa to poznałam co to, a reszta to zapomniałam - Epithelntha micromeris i Gymnocalycium gibbosum brachypetalum. Wiem, że piasek za drobny, ale pod ręką nie było innego, a myśl o sianiu była nagła i nie do powstrzymania.

Teraz wygląda to tak:
Kwitnienia prawie ustały, a w każdym razie dużo mniej i raczej pojedyncze kwiaty, a nie bukiety. Tylko G. anisitsii Strigl jest nieustraszony i bukietami sypie cały czas. Już teraz coraz bardziej rozumiem
Henryku, że go tak zachwalałeś, bo on czy z kwiatami, czy bez jest przecudny. Bukiecikiem sypnęła też Neochilenia, a ta też i bez kwiatów jest piękna z ciemną skórką i długimi cierniami. Na uwagę zasługuje też kwiat G. baldianum - istny kameleon, tym razem zamiast bieli lekki róż (nie wiem od czego to zależy, nażarł się innych promieni czy co?):
