Bogusiu, nareszcie się odnalazłaś
Mrówek mam w tym roku dostatek, jak nigdy

I czerwonych i czarnych, niby ich nie widać, a jak się tylko poruszy ziemią, to wychodzą całymi tabunami. Nigdy ich tyle nie było

Teraz przy pieleniu mam zawsze przy sobie proszek na nie i sypię ile wlezie. Same plagi w tym roku: ślimaki, mszyce, no i jeszcze mrówki. I niszczylistka się pokazała do tego wszystkiego, jestem ciekawa, co tym razem będzie niszczyć, bo przecież róż jeszcze nie ma. Chyba, że się przyczai i w większej ilości pokaże się dopiero jak zakwitną, bo jak na razie jest ich niewiele.
Takie pozdrowienia, że nie tylko cieplutko się zrobiło, ale wręcz gorąco
Gosiu, na pewno powinnam Ci odpowiedzieć, że tak! Że się już doczekać nie mogę.... Ale tak prawdę mówiąc, to zupełnie mi się nie chce. Jeszcze gdybym miała pracować, jak większość, to byłoby łatwiej, ale zupełnie już sobie nie wyobrażam pracy w nocy. Odzwyczaiłam się od takiego rytmu i ciężko będzie do tego wrócić. Jednak po trzydziestu latach pracach na nockach, chyba znowu szybko wpadnę w taką samą monotonię jak przed operacją. Przy takim systemie nie ma znaczenia czy jest środa, piątek, niedziela czy też jakieś święto. Nie ma długich weekendów, nie zawsze są urlopy w wakacje, czy też na ostatnią chwilę. Dopóki pracowałam, nie zauważałam uciążliwości takiej pracy, teraz już to widzę. Podchodzę jednak do tego normalnie, skończyłam zwolnienie, trzeba wracać i już

Do emerytury jeszcze kilka latek, a co będzie po tym, jeszcze się nie zastanawiałam.
Na irysie mszycy nie widziałam, ale na różach jest ich zatrzęsienie. Już dawno nie było takiego roku, z taka ilością wszelkiego rodzaju pasożytów. Jak widać mroźna zima im nie zaszkodziła, a zawsze się mówiło, że mróz zmniejszy liczebność szkodników
Marysiu, wszystko w swoim czasie, pomaleńku wrócisz do formy, w tej chwili nie ma nic ważniejszego

Obiecane wysyłki zrealizujesz w następnym sezonie, tak jak ja. Wszystkie obiecanki miałam zapisane i w miarę możliwości ciągle je realizuję. Być może coś mi uciekło, ale jeśli nawet, to raczej niewiele.
Ciemiernika już podzieliłam, nie mogłam już czekać, bo zrobił się potężny i nie tylko zasłaniał mi trójlista, ale i był doskonałą kryjówką dla ślimaków. Wydaje mi się, że zniósł to dzielnie

Tak naprawdę dopiero teraz zaczynam odczuwać przyjemność z działkowania. Nareszcie mam przynajmniej z grubsza obrobione i mogę sobie pozwolić na kilka leniwych chwil. Jeszcze wszystko przed Tobą, a eMa też musisz oszczędzić. Na pewno bardzo przeżył wszystko to, co działo się z Tobą i też potrzebuje czasu na regenerację
Marto, ta koniczyna to Inkarnatka. Kwiaty rzeczywiście przypominają zwykłą koniczynę, tylko są wydłużone i krwistoczerwone i bardzo dobrze widoczne na tle zieleni

To pierwsze łąki kwiatowe w naszym mieście i muszę przyznać, że bardzo mi się podobają. Ciekawe jak długo będą tak samo atrakcyjne, bo z tego co wiem, to o takie łąki też trzeba zadbać. Kilka lat temu na taki pomysł wpadli włodarze Krakowa, ale w tym roku już prawie nie ma po nich śladu, wszystko na powrót zarasta trawą

Może to i kos przechadzał się po mojej działce, ja je rozpoznaję po żółtym dziobie, a ten takiego nie miał

Nie miałabym serca przegonić go od siebie, ale widać sam już zrozumiał, że nie tam jego miejsce, bo od kilku dni go nie widuję. Na szczęście do tej pory jedynie sikorki podskubywały mi borówki, chociaż wszystko może się zmienić. W tym roku i tak nie będzie zbyt wiele owoców, to może i kosy zaczną się nimi częstować. Moje borówki do tej pory były bezpieczne, ale tak jak i wszystko, nie musi być tak zawsze. Oby jednak ich nie zwęszyły, bo wtedy dla nas zabraknie, a uwielbiamy zapełniać nimi brzuszki, szczególnie w postaci pierogów, ale i nie tylko.
Mrówek Ci u mnie w tym roku dostatek, tak jak i zresztą i innych plag

Jak tak dalej będzie, to zasypię działkę chemią, czego raczej do tej pory nie robiłam. Ślimaków jest tyle, że nie nadążam ich zbierać, gdzie bym nie zajrzała, tam wszystko pokryte jest ich śluzem, rośliny- szczególnie róże, aż uginają się od mszyc, to tylko mrówek mi brakowało

Mszyce do tej pory zbierałam ręcznie, tym razem nie jestem już w stanie tego robić, muszę wziąć się za nie na poważnie, zanim będzie za późno. Wszystko mam podziurawione, chyba jedynie róże zostały oszczędzone. Rośliny są tak zmasakrowane, że nawet trudno je pokazać, brunery, kocimiętka, niektóre jeżówki- wszystko ledwo dycha. Jedyna nadzieja w jednorocznych, jak się rozrosną, to może przysłonią niedostatki i jakoś to będzie wyglądać.
Do powrotu do pracy mama jeszcze kilka dni i już mogę sobie odrobinę poodpoczywać. I robię to z przyjemnością
Krysiu, taka data to zupełny przypadek, ale super się złożyło

Czekałam na warsztaty kosmetyczne, które w ostatniej chwili zostały odwołane, to spożytkowałam czas inaczej i na dodatek, równie miło.
Chyba każdy, jak tylko może, to wybywa do ogrodu i czasu ma mniej na wszystko, w tym i na forum. To zrozumiałe, sama robię tak samo.Tyle się nasiedzieliśmy w domach i przez pandemię i pogodę, że korzystamy z każdego ciepłego dnia. Może nawet jest i odrobinę za gorąco, ale nie zamierzam narzekać, wolę tak, niż to, co było do tej pory. Jak mi za gorąco, to sobie wejdę pod parasol, albo zrobię sobie prysznic, napiję się zimnej wody, a nie chodzę i szukam, co by tu jeszcze na siebie założyć. Całkiem przyjemnie tak się żyje

Brrr...., gdzie nie spojrzę, tam mszyca. Na dzisiaj nastawiłam się na opryski, ale jak zwykle nie wyszło tak, jak chciałam

Opowieść o stokrotce i mnie urzekła

A żółte kwiaty, to złotnica. Osobiście bardzo ją lubię, chociaż to taka trochę roztrzepana roślina. W tym roku rozrosła się już za bardzo i będę musiała ją ograniczyć, dlatego muszę się napatrzeć na jej kwiaty, bo tak obficie kwitnąć nieczęsto jej się zdarza. Jeśli reflektujesz, to tylko szepnij słówko.
O pracy jeszcze nie myślę, pomyślę w dniu, kiedy będę musiała już się tam udać
Lucynko, ja i w upale coś tam zawsze zrobię. Mniej niż zazwyczaj, ale jak schowam się pod parasolem

, to i pielić mogę, chociaż nie zawsze mi się chce. Ponieważ jednak jestem już zadowolona z efektów swojej pracy, to mogę sobie już nawet pozwolić na miłe spędzanie czasu na działce z książeczką i kawusią i czerpać z tego przyjemność. Pisklęta niestety już wyfrunęły z gniazda, zrobiło się cicho, nie mam czego obserwować. Sikorki przylatują w dalszym ciągu do karmnika, jak jestem na działce to mniej, ale jak mnie nie ma, to ruch musi być duży, bo codziennie dosypuję ziarno. W tym roku jest mnóstwo żab, chowają się w różnych dziwnych miejscach, ale jak podlewam, to chętnie wychodzą zażyć kąpieli. Pogadamy sobie wtedy jak swój ze swoim, chociaż one jakieś takie mniej gadatliwe, ale zupełnie się tym nie przejmuję. No i jaszczurki tłumnie wychodzą zażywać kąpieli, tym razem już słonecznych. Ogród jest pełen życia, tylko trzeba pozwolić, żeby to życie mogło się toczyć obok nas

Z ginących roślin jedynie jeżówek mi żal, inne po prostu robią miejsce kolejnym, które będą mogły dzięki temu u mnie zagościć

Clematisy bardzo nierówno się budzą, jeden już nawet kwitnie, a dwa inne ledwo zaczynają być widoczne. Wszystkie tak samo były zarośnięte chwastami, ale już z odchwaszczaniem tak sprawiedliwie nie było. Ostatniego wydobyłam na światło dzienne dopiero wczoraj
Zioła na szczęście już uzupełniłam, trochę tymianku ścięłam sobie u Mamy, resztę chyba uda mi się ściąć już ze swoich. Tymianek, lubczyk i majeranek schodzi u mnie w ilościach hurtowych, a ostatnio do tego grona dołączyła i szałwia. Lubczyk już też sobie dynda na stryszku

Po takich życzeniach, z czystym sumieniem, będę mogła z tego wszystkiego skorzystać
Martagony już za chwilkę
Jadziu, Parfume Star, to rutewka orlikolistna i ta jest już duża, za to dwie delevaya i u mnie dopiero co się pokazały. Jedna mniejsza od drugiej, ale są , a nie byłam wcale tego taka pewna

Jedna była tak zarośnięta podagrycznikiem, że szukałam jej na klęczkach i z nosem przy ziemi, żeby tylko jej nie wyrwać razem z chwastami. Ślimaki buszują każdego dnia, skąd ich tyle się wzięło w tym roku?
Ten park jest dopiero od kilku lat i jak na razie jest ładnie utrzymany. Najwięcej kwiatów kwitnie wczesna wiosną, ale zmienia się z każdą porą roku.
Na dzisiaj miałam bardzo bogate plany działkowe, a tymczasem jak zwykle nic nie zależało ode mnie. Rano zajechałam na ryneczek po jeszcze kilka sadzonek, ale szczerze mówiąc za bardzo się nie obłowiłam. Chciałam kupić sanwitalię i aksamitki, ale miejsca starczyło mi jedynie na te pierwsze, a po te drugie będę musiała pojechać jeszcze raz. Zawsze aksamitki same mi się siały, a w tym roku nie mam ani jednej siewki

Nie pokazały się również kosmosy ani ostróżki jednoroczne i dzięki temu nie mam czym obsadzić pokazujących się miejsc po cebulowych.
Dzisiaj miałam siedzieć na działce do wieczora, miałam pielić, posadzić poziomki i sanwitalię, podwiązać pomidory, a na koniec zrobić opryski na mszycę. Tymczasem zdążyłam jedynie wypić piwko

Ponieważ miałam pobyć na działce dłużej, to nie zrywałam się z samego rana, tylko spokojnie zjadłam w domu śniadanie i na działeczce pojawiłam się dopiero po dziesiątej. Rozsiadłam się wygodnie na leżaczku z pierwszym w tym roku piwkiem w jednej i książką w drugiej ręce i delektowałam się smakiem złotego napoju. Miałam przecież czas, dużo czasu przed sobą, nie ma co się spieszyć, zdążę..... Jednak szybko zrobiło się jednak jakoś tak ciemno, raz rzuciłam okiem na niebo, drugi, jakoś pochmurno, zapowiadali przelotny deszcz, może jednak spadnie? Postanowiłam jednak się jednak troszkę ruszyć i popracować, zaczęłam od pielenia i zajmowałam się tą czynnością przez jakieś pół godziny. A potem było już wszystko biegusiem...... Biegusiem zbierałam sprzęt do pielenia, wiaderko, pazurki, stołeczek, wszystko tylko myk do domku, biegusiem po leżak i stolik, po moknące okulary, komórkę i czytnik, biegusiem chowałam rower pod daszek i w końcu sama, już porządnie przemoczona, biegusiem do domku

Niestety nie zdążyłam już wkręcić korków i musiałam obejść się bez kawy, ale liczyłam, że będą to tylko przelotne opady, przelecą i polecą dalej, a ja będę mogła ponownie wrócić do zaplanowanych prac. No to znowu książeczka, truskawki, jakiś luk przez okno, bo może przestało padać, nie przestało, zrobiło się chłodno, no to kocyk i książeczka i truskawki, a te przelotne tak latały nade mną i latały i nie zamierzały przestać. Minęła godzina, druga i trzecia, a one dalej latają, padało tak intensywnie, że nie było mowy, żebym wracała do domu rowerem, do eM nie mogłam się dodzwonić, też pojechał na rower. W końcu postanowiłam wracać do domu autobusem, a rower zostawić na działce. Było mi już zimno, nie wiedziałam kiedy eM się ocknie, że pada, a umówiliśmy się dopiero na dziewiętnastą. Na szczęście nie zdążyłam nawet dojść do bramy, jak zadzwonił, cały zdziwiony, że tyle godzin pada

, bo tam gdzie on był, rozpadało się niedawno. Po półgodzinie wracaliśmy już do domu, dwa rowery na dachu, ja w suchej, mężowskiej bluzie, ciepełko w samochodzie. Wyjechaliśmy z lasu, a tam zupełnie inna pogoda. Co prawda też padało, ale to był jedynie deszczyk, a nie ulewa, w taki mogłabym wracać nawet rowerem. Całe szczęście, że nie wybrałam się w końcu sama, bo droga przez las właściwie nie do przebycia dla pieszego. To zwykła droga przez las, rozjeżdżona przez samochody. Po deszczu tworzą się ogromne, kilkumetrowe kałuże przez całą szerokość drogi i musiałabym przedzierać się przez zarośla. Aż boję się pomyśleć, jak wyglądałabym po dojściu na przystanek

I to by było na tyle, jeśli chodzi o plany.....
