Oto marna historia (z Previcurem w tle

) moich tegorocznych wysiewów (na całe szczęście tylko części - większość jeszcze nie wysiana).
- Najpierw do moich siewek dobrały się te paskudne ziemiórki (ach, jak ja ich nienawidzę

) - miałam je niestety w domu. Lekcja nr 1 - powinnam je całkowicie wytłuc zanim wysiałam nasiona na rozsady
- Zaczęłam wynosić rozsadę na balkon w trakcie dnia aby ją zahartować, no i aby lepiej ją doświetlić. Hartowanie pewnie dodatkowo osłabiło rośliny, które musiały być już podjedzone przez ziemiórki. Choć rośliny były zabezpieczone w miniszklarence, to i tak na zewnątrz jest teraz o wiele zimniej niż w domu. Lekcja nr 2 - nie wysiewać za wcześnie choć ręce świerzbią
- Potem musiałam wyjechać i zbyt hojnie obdarzyłam moje siewki wodą (bo nie chciałam aby zaschły w trakcie mojej nieobecności

) Lekcja nr 3 - nie przelewać rozsad.
- Wróciłam a tu ziemiórek jeszcze więcej

. Jeśli chodzi o ziemiórki to stosowałam wcześniej ekologiczne środki - czosnek, żółte lepy itd. itd. - ale zaczęły się szybko namnażać i musiałam pójść w chemię, którą miałam w domu (t.j. Polysect do podlewania). Siewki były więc już osłabione przez ziemiórki, hartowanie, a potem jeszcze zapewne dodatkowo osłabił je Polysect. Wróć do lekcji nr 1.
Ta kombinacja - ziemiórki, zimno, nadmiar wody i Polysect - sprawiła, że osłabione siewki zaatakowała choroba grzybowa. Wyglądająca na zgorzel siewek - przewężają, pokładają i łamią się. Może jakieś patogeny przywiało jak siewki były na balkonie, a może rzeczywiście coś jednak było w glebie. Tutaj historia się zamyka i wracamy do Previcuru - no więc potraktowałam siewki fungicydem.
Przynajmniej staram uczyć się na błędach...