Krótkie podsumowanie sezonu u mnie: dobrze żarło i zdechło
Zbieram taczkami, a jakże, ale pewnie połowa tego urobku pójdzie dla kóz i kaczek. Większość owoców nie osiągnęła przyzwoitych rozmiarów, bo choroba zahamowała ich rozwój, znakomita większość Crimsonów jest pewnie ledwie różowa w środku, a krzaki praktycznie martwe, więc nie ma sensu gotować owoców na słońcu, niech chociaż zwierzaki sobie pojedzą. Nawet nie chce mi się ważyć tych arbuzów. Zebrałam na razie 27 sztuk, a 35 jeszcze wisi na tych krzakach, które mają choć kilka zielonych pędów. Najlepiej radzi sobie szczepiony Rosario, choć to właśnie na jego pędach najszybciej pojawiły się wycieki gumowatej substancji w kolorze ciemnego bursztynu (
gummy stem blight jak w pysk strzelił), no i późno zaczął kwitnąć, więc na te jego pięć owoców przyjdzie mi jeszcze poczekać, potem mój dziwak NN, no i Mini Blue, bo choć oberwały zgnilizną jak wszystkie inne, to jednak część owoców zdążyła dojrzeć, bo to wczesna odmiana o niewielkich jagodach. A, no i jeszcze krzaki Sugar Baby i Asahi na Kompostowej Górze mają się nie najgorzej, choć oczywiście i tam świństwo dotarło.
Tego dwukilogramowego Mini Blue zjadłam za jednym posiedzeniem, ocierając z twarzy słodki sok i gorzkie łzy, bo tak mało arbuzów, a nawet jeśli 30 będzie dojrzałych, to grom wie jak długo pociągną w przechowalni. Trochę osłodzę sobie życie melonami, ale słabe to pocieszenie. Ciekawe, że melony też chorują, ale bez takiego spektakularnego pogromu jak w arbuzach, zaś cukinie, dynie i ogórki pozostały nietknięte chorobą. A, no i jeszcze jedyny w tym roku arbuz w oponie też jest zdrowy, choć Sugar Baby dwa metry dalej dogorywa.
Przedziwne uczucie, likwidować uprawę w połowie sierpnia. W ubiegłym roku ostatnie krzaki wyrywałam na początku października, i były jeszcze zielone. I teraz przez całą zimę będę się biła z myślami, czy w ogóle jest sens sadzić arbuzy w przyszłym roku, bo to dziadostwo może przezimować na jakichś resztkach, od dziewięciu miesięcy do nawet dwóch lat (wyniki badań mówią 9 m-cy, praktyka amerykańskich plantatorów - 2 lata). Krety przeryły mi nie tylko ogród, ale całą posiadłość wraz z pastwiskami wzdłuż i wszerz, w przyszłym roku też będą ryły i grom wie co roznosiły na swym aksamitnym futerku i pod uroczymi paznokietkami, więc tak naprawdę nie mam już "bezpiecznego" kawałka ziemi dla arbuzów. I ta myśl jest mi straszną. Może po prostu postawię na Mini Blue i Złoto Wolicy, bo te pewnie zdążą dojrzeć choćby gó**nami padało, a jeśli grzyb faktycznie przeżyje zimę i będzie powtórka z tego sezonu, to dwuletni szlaban na arbuzy, a długodystansowców to chyba w ogóle sobie będę dopiero na emeryturze hodować, gdy już odpadnie mi harówa przy setce zwierząt.
(Doskonały plan, Milejdi).