Muszę Wam opisać dzisiejszą sytuację, o mało się nie popłakałam.
Po porannym spacerze nie bardzo chciał wracać do domu, a mnie się nie chciało dłużej chodzić, bo jest brzydka pogoda.
Wróciłam z nim do domu, był bardzo niespokojny, chciał być na zewnątrz.
Podjęłam decyzję, i otworzyłam mu okno.
Podziobał mnie troszkę (jego pieszczoty), wykąpał się w brodziku, i poleciał.
Troszkę mi było smutno. Posprzątałam pomieszczenie, ale okno zostawiłam otwarte.
Od czasu do czasu wychodziłam na zewnątrz, żeby zobaczyć, a może jednak wrócił?
Po trzech godzinach uchyliłam drzwi na taras, i.....nie wierzyłam własnym oczom. Stał pod murem i coś omielał w dziobie.
Gdy mnie zobaczył, z głośnym krzykiem, podbiegł do mnie, i wleciał do mieszkania.
Wyobrażacie sobie, wrócił sam, z własnej woli.
Okropnie się rozczuliłam.
Już myślimy z mężem jak i gdzie ulokować mu budkę.
