Wiele lat temu przywlokłam sobie tego chwasta wraz z ziemią i roślinami od mamy. Bardzo szybko opanował pół ogrodu, wystarczyło trochę nieuwagi i braku czasu na pielenie.
Próbowałam różnych metod, które tu polecacie.
Pieliłam, obrywałam liście, wyrywałam kłącza, przekopywałam (tam, gdzie się dało), a nawet potraktowałam go roundupem.
Wszystko na nic- z każdego pozostawionego w ziemi skrawka odrastała nowa roślina i było tego coraz więcej, nawet głęboko wkopane krawężniki nie były dla niego dostateczną przeszkodą. Potraktowany roundupem- zmarniał, ale w krótkim czasie zregenerował się i znów rósł w najlepsze. Problem był coraz większy i coraz bardziej skomplikowany, bo powrastał w rośliny, gdzie walka z nim była beznadziejna- równało się to konieczności wykopywania roślin, a mam zbyt mały ogród, żeby sobie na to pozwolić. Straciłam nadzieję, bo wśród liliowców, dąbrówek, rozchodników, jego kłącza były bezpieczne i nie do usunięcia. Na szczęście mój ogród jest mały, więc znalazło się rozwiązanie: Założyłam gumowe rękawice, wzięłam roundup w żelu, na lewą rękę (w gumowej rękawicy) kładłam pojedyncze liście i obficie smarowałam roundupem w żelu. Po kilku miesiącach w ten sam sposób wykończyłam niedobitki...
Wreszcie zwycięstwo! Od roku nie ma po nim śladu
Wczoraj zobaczyłam jeden bladzieńki listek za płotem w żywopłocie z bukszpanu, ale już się go nie boję, zrobię z nim to samo, jeśli obrywanie tych bladych listków nie poskutkuje. Nie wiem w czym ten żel jest lepszy od zwykłego roundupu, może jest bardziej stężony, może ma jakiś dodatek... Nie wiem, ale w przypadku podagrycznika po prostu działa.
Zdaję sobie sprawę, że na dużych powierzchniach to nie jest rozwiązanie, ale w małych ogrodach, między roślinami- jak najbardziej.