Lucynko, na szczęście w tej chwili pogoda już bardziej letnia, nawet w nocy jest ciut cieplej niż w październiku
U mnie chłodniej, to jeszcze tydzień temu kwitły dwa ostatnie tulipany, ale teraz i one przekwitły i muszą gromadzić zapasy na przyszłoroczne kwitnienia. Próbowałam kilka usunąć, ale cebulki są już tak głęboko, że nie dałam rady się do nich dokopać. Nie wiem skąd mam w kilku miejscach takie same i chciałam je wymienić na nowszy model, ale się nie da. Niech sobie w takim razie rosną, a na jesieni może i tak coś dokupię, pod warunkiem, że znajdę dla nich gdzieś miejsce.
Na rynku niewiele kupiłam, zaledwie kilka heliotropów, sześć majeranków, ale takie ogromne kępy, że je rozdzieliłam na dwanaście, kilka bazylii, bo moje własne nie chciały kiełkować i rosnąć i ostatnio dwie swoje ukochane Felicje i dwie Lukrecje, których zupełnie nie znam. Muszę zdecydowanie zwiększyć ilość bylin, żeby co roku nie bawić się w sianie i sadzenie, a na koniec usuwanie jednorocznych. Strasznie dużo przy nich roboty, a z drugiej strony są takie urocze, że mimo iż co roku sobie to obiecuję, to jakoś nie potrafię się na to zdecydować
Gdyby moja mama była zdrowa, to ja bym Lucynko słowa nie powiedziała. Ale ona po prostu nie przyjmuje do wiadomości faktów i udaje, że nic się nie dzieje. Z badań 40+ jasno wynika, że albo już ma cukrzycę, albo jeśli nie weźmie się w karby, to będzie ją miała za chwilę. Myślisz, że się przejęła? Mam nadzieję, że jakoś do niej trafię, bo jak na razie tylko słyszę, że przecież tata też ma cukrzycę i żyje. Ręce opadają.
Za pozdrowionka dziękujemy
Jadziu i ja niezbyt często znajduję czas na forum, nie nadążam z zajęciami, wszędzie chciałabym być, a tak się nie da. Poza tym muszę jeszcze kiedyś znaleźć czas na pracę

Latem, kiedy moglibyśmy tyle opowiedzieć o tym co się dzieje w naszych ogrodach, nie mamy na to czasu. A jak go mamy, czyli zimą, to już za bardzo nie ma o czym pisać, pozostają tylko wspominki, a to nie to samo. Na bieżąco język jest najbardziej żywy, emocje buzują, potem już nie potrafimy oddać tego, co się działo.
Gdzie się podziały Twoje pszczółki? Moje są dosłownie wszędzie, najwięcej w tej chwili przy borówkach. Jak na nie patrzę, to mam wrażenie, że wszystkie krzaki, tyle się przy nich uwija bzyczących owadów
Ech, dopiero co się nauczyłam piec takie smakowitości, a już muszę o nich zapomnieć

W badaniach wyszła mi insulinooporność i być może na zawsze muszę się z nimi pożegnać. Nawet się nie pytaj jakie ja teraz pieczywo jadam, od wielkiego dzwonu pozwalam sobie na kromkę gryczanego chleba, a cały żytni oddałam synowi. Za jakiś czas będę mogła do niego wrócić, ale na razie ścisła dietka, nawet owoce i warzywa mogę zjeść w niewielkich ilościach. Moje

płacze, kiedy codziennie odważam sobie 150 gramów truskawek. Co najdziwniejsze, jakoś do tego przywykam i muszę przyznać, że nie jest tak źle, jak myślałam, że będzie.
Aniu, nareszcie się doczekałam Krasawicy

Już myślałam, że się nigdy nie doczekam jej kwitnienia. Najładniejsza jest dopóki kwiaty całkowicie się nie rozwiną, wtedy mają ten uroczy rumieniec. A do tego pachnie niesamowicie i już z daleka można się nią delektować.
Kokoryczka przez większość dnia jest w słońcu, dopiero po południu chowa się w cieniu aronii sąsiada. Przez kilka sezonów również szukałam dla niej miejsca, dopiero tutaj pokazała na co ją stać. Systematycznie muszę ją zmniejszać, chociaż po kilku latach potrafi mnie podstępem podejść i zakwitnąć w miejscu, gdzie nie powinno jej być. Sąsiadka też ją ma, a zupełnie się o to nie starała. Kokoryczka po prostu postanowiła u niej zamieszkać i jak postanowiła, tak zrobiła
Tak mnie wtedy te chmury goniły, że ledwo uszłam sucha
Soniu, dzięki Tobie znowu miałam możliwość doszkolenia się

Sprawdziłam i moja kaczka, to zwykła dzikuska. Sarnia ma wyraźną białą obróżkę, a poza tym biały, dość gruby przedziałek przez całą pierś. Rzeczywiście są do siebie dość podobne, sarnia jest sporo jaśniejsza
W tej chwili już mogę posłać do Ciebie jakieś deszczowe chmury, pod warunkiem, że jakieś się jeszcze pojawią w mojej okolicy. Do tej pory deszczu wcale nie było tak dużo, chociaż już podczas ostatniego pobytu widziałam różnicę, ale i tak podlewałam ogród. Za to dzisiaj w nocy spadło tyle deszczu, że naprawdę nie mogę narzekać.
Hortensja dostała już wszystko co mogła dostać. Nową ziemię, zarówno kwaśny torf, jak i porządną ogrodową, nawóz i jak zawsze dużą ilość wody. Niestety dalej stoi jak zaklęta i nawet tyciego śladu życia po niej nie widać. Na razie sobie stoi, muszę poczekać, żeby się przekonać, czy nasze zabiegi na coś się zdały.
Moja mama choruje, tylko nie przyjmuje tego do wiadomości. Nie wiem jak do niej trafić. Czasami się poddaje i pozwoli zarejestrować się na np. mammografię, ale to są wyjątki.
Nareszcie pogoda pozwala pozytywnie myśleć o zbliżającym się lecie. Temperatura zdecydowanie wzrosła, niebo nie skąpi deszczu, teraz wszystko dostanie energetycznego kopa i ani się obejrzymy, a wszystko zarośnie i będzie kwitło oszałamiająco
W minionym tygodniu miałam trzy dni wolnego i prawie w całości spędziłam je na działce. Może było odrobinę za gorąco, ale po takiej wiośnie naprawdę nie odważę się narzekać, żeby zimno czasami nie powróciło. Większość roślin już jest na wierzchu, a co się do taj pory nie pokazało, to już pewnie nie pokaże się nigdy. W ten sposób zginęło mi kilka jeżówek, kosmos czekoladowy, kokorycz lakolistna i jeśli się nie mylę kocimiętka. Tej ostatniej nie jestem pewna, ale jakoś nie mogę sobie przypomnieć żebym ją w tym roku widziała. Kilka jeżówek podzieliłam, część wcześniej, a część dopiero teraz. Kilka przesadziłam, bo rosły w nieodpowiednich miejscach. Na razie żadnej nie oddaję, bo w końcu muszę się zorientować, które wypadły, a które pozostały, żebym mogła sobie w odpowiednim czasie poszaleć
Zaczęłam ponownie pielić, bo przecież te diabły wcielone nie oglądają się na innych, tylko rozpychają się łokciami, żeby zagarnąć dla siebie jak najwięcej miejsca. Przed pieleniem sypałam na rabatki nawóz, żeby w czasie oczyszczania wymieszał się z ziemią, natomiast po pieleniu granulkami dla ślimaków, żeby ich nie zakopać. Ponieważ zawsze miałam opory przed stosowaniem niebieskich granulek, tym razem kupiłam środek bezpieczny dla inny zwierząt, czyli Pełzakol. Trudno mi na razie stwierdzić czy działa, bo w tym roku jakoś mniej ich widać. Mogę co prawda podejrzewać, że działa, bo tam gdzie podsypałam np. młodziutkie aksamitki, to tym nic się nie stało, natomiast te, które przeoczyłam, zostały pożarte prawie w całości
Wydawało mi się, że deszcz padający w ostatnim czasie powinien zaspokoić potrzeby na działce, ale jak zwykle, tylko mi się wydawało. Nie mogę narzekać na ogólne podlanie, źle nie było. Natomiast dopiero jak wlazłam pod magnolię, to okazało się, że bez uprzedniego podlania, nie dam rady tam nic zrobić. Ziemia była twarda jak kamień, odpuściłam więc sobie to miejsce, ustawiłam tam węża, a sama przeniosłam się gdzie indziej z robotą.
Udało mi się też już całkowicie do końca posadzić wszystkie rośliny, ostatnio przegonił mnie deszcz, teraz nie było takiego zagrożenia, dlatego też każda roślinka znalazła już swoje miejsce
Te dni, które spędziłam na działce były wręcz upalne. Nareszcie w najgorętszej porze dnia mogłam pozwolić sobie na lenistwo na leżaczku, pierwszy raz w tym w sezonie! Do tej pory nie tylko pogoda na to nie pozwalała, ale i najzwyczajniej nie miałam na to czasu. Teraz też nie mogłam leżeć bez końca, bo jednak licho nie śpi, ale jednak sezon działkowy mogę ogłosić za otwarty

Na grzejące słońce mam swoje sposoby, w ruch poszedł mniejszy parasol, który osłaniał mnie przed promieniami, a ja pod nim mogłam się rozprawiać z chwastami.
Jedyne co mi się w tym roku nie podoba na działce, to pomidory. Są okropne. Zbyt długo przetrzymywane w domu z powodu zimna, nadmiernie się wyciągnęły. Na dodatek po posadzeniu wcale nie zrobiło się dużo cieplej i liście im sczerniały. Są długie i chude, obraz nędzy i rozpaczy

Za to te na balkonie są piękne. Silne, zielone i bez śladu niedostatku czegokolwiek. Żeby tylko nie było tak samo jak w ubiegłym roku, że to właśnie te balkonowe musiały nam wystarczyć.
Wczorajszej nocy przetoczyła się nad moim miastem potężna burza. Grzmiało i błyskało przez ponad dwie godziny, czasami waliło tak, że miało się wrażenie, że piorun trafił tuż obok. Noc ten spędzałam w pracy i tym razem wielu olsztyniaków pchało się na świat i stwierdziłyśmy, że to wiwaty na ich cześć. Podczas burzy lało bardzo intensywnie, później odrobinę się uspokoiło, ale w dalszym ciągu mocno padało, myślę że tym razem wody starczy na więcej niż kilka dni.
Jeśli myślicie, że po pracowitej nocy dzień miałam odpoczynkowy, to jesteście w błędzie. Musiałam chociaż trochę ogarnąć mieszkanie i uzupełnić zapasy płynu do prania i mydła w żelu. To chyba burzowa adrenalina tak mnie podkręcała przez cały dzień, że zmęczenia prawie nie czułam. Za to jestem pewna, że wieczorem padnę jak kawka, nawet nie zdając sobie sprawy, że zasypiam
Na dobranoc zostawiam Wam obrazek z łąki wzięty
