Z kretami jest taki problem, że gustują w dżdżownicach, a nam z kolei zależy na dżdżownicach, bo to one, do spółki z bakteriami i "dobrymi" grzybami glebowymi, robią nam uprawną ziemię.
Ktoś tu podawał, chyba Rolnik90, sposób na krety w postaci koszyczka z siatki stalowej (takiej drobiowej wolierówki bodajże), którą wkłada się w dołek pod sadzonkę. No to ja sobie przypomniałam, że jest nawet lepsza siatka do tego celu, ale, uwaga, tylko przeciwko kretom, bo gryzonie (szczur, nornica, karczownik) sobie z nią poradzą. Chodzi o plastikową, leciutką jak damskie rajstopy, siatkę na krety

Pod taką nazwą jest sprzedawana, ludzie ją chyba rozkładają pod trawnikami. Jest naprawdę wytrzymała, odporna na mróz i słońce (użytkuję ją już wiele lat i ma u mnie wiele zastosowań), lekka i elastyczna, i nie ma z nią takiego problemu z przechowywaniem, jak w przypadku stalowych koszyczków. Wystarczy wykopać większy niż zwykle dołek pod sadzonkę, nad nim położyć na ziemi odpowiednio duży kwadrat tej siatki, tak żeby brzegi wystawały później ponad ziemię, zasypać (siatka sama się ułoży), posadzić sadzonkę i już. A na jesień takie kwadraty siatki można położyć jeden na drugim, zwinąć w rulonik i wetknąć za szafę ;) To waży tyle co nic (siatka jest wykonana z czegoś podobnego do żyłki wędkarskiej) i jest łatwe w obsłudze, a do tego nigdy nie zardzewieje! Aha, no i jest tańsza.
Tak myślę, że może i przeciw gryzoniom by się sprawdziła, bo po co gryzoń miałby się męczyć z przegryzaniem siatki, skoro może przeszkodę okrążyć? Ale pewności nie mam. A tej siatki używam zarówno do konstrukcji tymczasowych barier/zagrodzeń/przepierzeń przeciwko kurczakom i kaczkom (wbijam drewniane paliki, a do nich przyszywam siatkę za pomocą zszywacza tapicerskiego - prosty, szybki montaż, demontaż też łatwy), jak również jako elementu konstrukcji pod rośliny pnące. Siatka jest leciutka i przewiewna, wszelkie rośliny pnące ładnie się jej czepiają. Wiele lat temu kupiłam rulon 100 metrów o szerokości 1,5 metra, i ta siatka jest w ciągłym użytku.
Uff, to napisałam rozprawkę.
Rowerzysta - moje i Twoje arbuzy idą łeb w łeb!
Anulab - Ty to jesteś czarodziejka, bo ten arbuz, którego wczesnym majem posadziłaś, a on nie doznał żadnego uszczerbku na zdrowiu, to chyba był zaklęty
Wokan jest naszym arbuzowym królem i może z dumą nosić koronę z arbuzowej skórki, ale ja się nawet z Wokanem nie będę porównywać, bo u niego ścisły ordnung, higiena, inżynieria genetyczna, wykresy i harmonogramy (i w ogóle -
chapeau bas), a ja jestem Człowiek Chaos (a czasem Człowiek Debil oraz Człowiek Nerwica). Że nie wspomnę o ogromnej różnicy w lokalizacji uprawy - gdy pod Wrocławiem kończą się truskawki, to u mnie zaczynają kwitnąć. Do tego dochodzi lokalny mikroklimat - gdy w miasteczku 15 km ode mnie przekwitają forsycje, to moje dopiero myślą o otwieraniu pąków kwiatowych. Wszystko mam opóźnione najmarniej o dwa tygodnie.
Nie przejmuję się też wypowiedziami ludzi, którzy piszą: "Co wy się tak cackacie z tymi arbuzami, ja to wystarczy że splunę pestką arbuza, a już krzak wyrasta". Po prostu jedni mają idealnie sprzyjające okoliczności, nad którymi może nawet nie musieli pracować, a inni muszą rzeźbić tępym dłutem w gruzie, a na koniec przyjdą krety, arbuzy podkopią, gruz ukradną, a dłuto zepsują.
Następnym razem się w końcu wezmę i też wstawię parę fotek, bo tylko przynudzam, a wiadomo, że obrazki najfajniejsze.