Myślę, że od 1 grudnia, bo z tym dniem zaczęłam karmienie to ponad 200 kg moi podopieczni zjedli.
Teraz powoli zamykam stołówkę, oczywiście jeszcze sypię ale już tylko raz, i tylko w wyznaczonym miejscu. Nie po całym tarasie już tylko do karmika bo mnie miejskie gołębie dopadły, i już piąty raz (od miesiąca) sprzątam taras karszerem. Przez gołębie wszystko mam ofajdane i śmierdzi niemiłosiernie. Wiem gołąb też musi jeść...ale Sąsiedzi się buntują.
Poza tym moje dwie labradorki lubią wylegiwać się na tarasie. I wiecie co ? Nagle pojawiły się kawki...Nie daj Boże jak jakaś granulka karmy zostanie czy pies wysypie z miski to one już na straży.
Mniej optymistycznie - jedna z moich sikorek ma coś między szyją a skrzydłem jakąś narośl (wygląda z daleka jak rana, czerwone, okropnie to wygląda) - nie wiem jak jej pomóc


No i przylatuje też gołąb bez jednej nogi...

Kolejny to chyba mazurek...skacze mi po całym tarasie i drze dzioba w niebo głosy. Początkowo myślałam, że chory. Ale je, pije wodę, ruchliwy. Nie wiem czemu tak się wydziera

I jak tu nie karmić kiedy się widzi takie sieroty...