Moja przygoda z paciorecznikami zaczęła się od tej małej, ale o dużym kwiecie ślicznotki (może ktoś rozpozna nazwę):
Niestety zakupione przez internet z, wydawało by się, sprawdzonego sklepu to raczej porażka, o czym nie omieszkam ich poinformować, jak tylko zakwitnie ostatnia a nich.
Tak wygląda canna oznaczona nazwą "Cleopatra":
To miał być Stuttgart, kwiaty jakby nawet, ale liście zdecydowanie nie (nie mam fotki liści, są jednolicie zielone):
To jest zagadka. Ma ładny kolor kwiatu, chociaż zwykły i drobny, liście są jakby paskowane, niestety wiatr zwiał mi kartkę, ale spośród tych zakupionych mogłaby to być Striata (liście pasują, ale kwiat?):
A to? Zaginęły mi kartki z 3 roślin, jedna to wspomniana wyżej Striata, kolejna to Pink, a ostatnia zagubiona to Angel Martin i to mogłoby być to (nie mam aktualnego zdjęcia, ale kwiat jest łososiowy):
O Pink już nawet nie marzę bo ostatnia nie kwitnąca canna ma liście zielone, a pąk kwiatowy jest podejrzanie cieniutki. Oczywiście wszystkie mają ślady wirusa.
Wszystkim pozwolę zawiązać nasiona i w przyszłym roku będę się bawić w wysiewanie w nadziei, że któreś będą ładne i bez wirusa. Będę potrzebować duuużo kubeczków po jogurtach ;-)