Dziendobrywieczor wszystkim czytającym!
Od pewnego czasu czytam zasoby forum, głównie dział o roślinach doniczkowych, i co wątek, to się zastanawiam jak Wy się z 50+ gatunkami hoyi albo storczyków przeprowadzacie... Ja mam roślinek mało, co jest skutkiem (długofalowym) przeprowadzki nr.2, ale teraz podobno jesteśmy już w docelowym miejscu, więc chyba znów sobie pozwolę trochę dozielenić mieszkanie

A w tym wątku chciałabym przedstawić moich dotychczasowych, a później nowych, współmieszkańców.
Z musu zacznę niezbyt chronologicznie, ale za tydzień może nie być co pokazać, poza patykami w doniczce :P
Na moim pierwszym samodzielnym mieszkaniu, wiele lat temu (mówimy o dziesiatakch lat), miałam krzak hibiscusa. Kupiony w standartowej wysokości ok 40cm razem z doniczką, dorósł sobie do wysokości 2m, nigdy nie niepokojony sekatorem i na swej południowej wystawie kwitł całą zimę (naprawdę żałuję, że nigdy na żadne zdjęcie nie trafił). Hibiscus ten spełniał ważną rolę - był głównym wskaźnikiem podlewania dla całej reszty. Kiedy hib. opuszczał liście, to brałam konewkę i podlewałam wszystkie rośliny jak leci, jedne mniej, inne więcej, a potem wszyscy czekali aż do następnego razu. Wyrosniety krzaczor oddałam (z braku miejsca i niewiedzy o sekatorze i cilęciu) i do końca pobytu w pierwszym lokum już żadnego nie kupiłam, ale to doświadczenie z hibiskusem wyrobiło we mnie (jakże złudne!) przekonanie o łatwości uprawy tych roślin. Po przeprowadzce do lokum nr. 3 znów miałam południowe, ogromne okna, oraz miejsce przed nimi na dwumetrowy krzak, więc znów kupiłam hibiscusa. I tu zonk! Roślina w ciągu dwóch tygodni zrzuciła pąki, potem liście, i tyle po niej. Hmmmm... Kupiłam drugiego, a ten zrobił dokładnie to co poprzednik, w równie krótkim czasie. Trzeci hibiscus i powtórka z rozrywki! Odczekałam rok i znów wypróbowałam dwa, oba zasuszyły liście w kilka dni

Trudno, uznałam że mój dom nie nadaje silę na hibiskusy i odpuściłam aż do 2015 roku, kiedy to pojechaliśmy na Maderę. A na Maderze natknęłam się na hibiscusy na dworze, gdzie robiły za żywopłot. Wspomnienia odżyły, po powrocie znów kupiłam mały krzaczek, tym razem stawiając w pokoju Młodej (może lepszy niż stołowy, pomyślałam). Niestety, ten też po 2-3 dniach zrzucił zaschnięte pąki

Cała w nerwach wzięłam za doniczkę, pozdrowiłam słowem na W, po czym wyniosłam na ogródek, wbiłam szpadel między chwasty i w powstała dziurę wsadziłam rebelianta (bez doniczki). Działo się to na wiosnę, całe lato go mało co doglądałam, a na jesieni, kiedy inne wokół niego powiędły, okazało się że on rośnie i właśnie szykuje się do kwitnienia. W październiku, kiedy zaczęły się pojawiać przygruntowe przymrozki, dzikie wino było czerwone i szron bywał na trawie, hibiskus zakwitł na dworze! Pozdrowiłam go słowem na K i poszłam szukać łopaty i doniczki... Po powrocie do domu hibiscus rzucił we mnie paczkami i liśćmi, ale się nie przejęłam, postawiłam z innymi w stołowym i tak sobie gołe kije stały, aż w końcu odpuścił i wypuścił kilka nowych listków. Do wiosny był już zazieleniony, ale na lato musiałam wystawić na balkon, żeby go deszcz w czasie naszej nieobecności podlewał. Przez lato ani jednego zżółkniętego liścia, kwiatów też niet, aż do końca września, bo koniec września oznacza, że już wkrótce październik, czyli początek przymrozków i okres kwitnienia hibiscusow ;) Po pierwszym szronie zbralam kwiata do domu, niestety od razu do ciepłego pokoju, bo zimnych pomieszczeń nie mam. Chciałam go jeszcze potrzymać na zewnątrz aż do pierwszego kwitnienia, ale nie wytrzymałam. Tak wyglądał przed wniesieniem:
A tak rozwinął pąka w tydzień po przyjściu do środka:
I cieszę się jak dziecko, mimo żółknących liści

Tylko na przyszłe wakacje już go na balkon nie wystawię, skoro się nie umie zachować! Będzie całoroczny domowy, i już.