Co jakiś czas się zdarza, że na działkę obok, przyjeżdża babcia z wnusiem. Wnusio z tych, co to są wychowywani zupełnie bezstresowo. Biega po całej działce wrzeszcząc co chwilę: Aaaaaaaaa....... Aaaaaaaaaaa", poza tym niewiele mówi, a przynajmniej niewiele sensownego. Tego dnia wnusio dorwał motykę i biegał wymachując nią zaciekłe. Babcia co jakiś czas wyrzucała z siebie: Albercik, złotko, słoneczko. A słoneczko dalej macha. Reaguje tatuś słoneczka: syneczku, bo się uderzysz w główkę. Myślę sobie, dobrze jest, może wtedy coś mu się przestawi w łepetynie i znormalnieje. Babcia zagaduje w podobny deseń, na co wkur.....ony Albercik biegnie do świeżo posadzonych krzaczków pomidorów i ciacha je motyką. Naprawdę mam dużą tolerancję dla dzieci, swoje kocham, cudze uwielbiam, ale jakoś mi się nie wydaje, żeby Albercik spędził życie na wolności. Na szczęście babcię na działce odwiedza bardzo rzadko. To tak a propos Dnia Dziecka
W sobotę miałam najzwyklejszego lenia i nie pojechałam na działkę. Sama nie mogłam uwierzyć, ale po prostu mi się nie chciało. Za to ogarnęłam chałupkę, zrobiłam zakupy, ugotowałam obiady na kilka dni, żebyśmy w przyszłym tygodniu mieli co zjeść, bo zapowiadają cały tydzień bezdeszczowy, to wiadomo co będę robić. Co prawda Filip znowu zacznie zdalne nauczanie (ostatnie dwa tygodnie spędził na uczelni), to będzie mógł coś przygotować, ale jakby co, to wyżerka jest gotowa. Na szczęście moja rodzinka jest tolerancyjna i jakby przyszło im przez tydzień jeść parówki, to słowa nie rzekną. Nie to co moja teściowa

, gdzie ciepły posiłek to podstawa całodziennego wyżywienia. Ale może i ona by mi wybaczyła, w końcu parówki jadamy na ciepło
Soniu, na szałwię natrafiłam na ryneczku. Jest zdecydowanie jaśniejsza niż ta w ubiegłym roku, ale też śliczna. Niestety u mnie się nie sieje, a i z nasion nie udało mi się jej wyhodować. EM był przekonany, że to lawenda

dzisiaj w ogrodniczym natrafiłam na tę atramentową, ona bardziej mi się podoba, ale już nie kupiłam

Linię kroplującą mam jedynie przy borówkach, a i tak zazwyczaj dolewam im z konewki, bo jednak takie podlewanie ma bardzo wąski zakres. Jak już jestem bardziej obrobiona z robotą, to o przekładaniu węża bardziej pamiętam, ale teraz po prostu wyrzucam to z pamięci i podlewam jeden zakątek przez pół dnia.
U mnie padało niewiele, dopiero w ostatnich dniach spadł długo oczekiwany deszcz. Ale codziennie obiecywali potoki wody z nieba, to nie ryzykowałam jazdy rowerem, żebym potem nie musiała wracać w deszczu. Gdybym miała do przejechania kawalątek, to machnęłabym ręką, ale 10 km, to średnia przyjemność. Teraz jednak ma być przyzwoicie, to mam nadzieję, że przynajmniej uda mi się wszystko posadzić przed powrotem do pracy.
Aniu, w ubiegłym roku przykryłam dalie wiadrami i donicami w ochronie przed mrozami i po odkryciu przeżyłam szok

Dalie były doszczętnie pożarte, a spod wiader wyciągnęłam ponad 120 ślimaków. Nigdy więcej tak nie zrobię, chyba że sytuacja mnie zmusi, ale wtedy na pewno sypnę niebieskich granulek. Brzydzą mnie te golasy i muszę to przezwyciężać, żeby wziąć je w ręce. Oczywiście rękawiczkami, gołą ręką bym ich nie chwyciła

Miło mi, że i Tobie moje mydełka się spodobały
Lucynko, nigdy nie dorównam Tobie, rączki masz chyba na baterie, co to nigdy się nie męczą. Nie nadążam za chwastami, co pobyt na działce, to jest ich więcej. Niech tylko mi się uda oczyścić wszystko chociaż raz, to potem będzie już łatwiej. Z takiej poruszonej ziemi łatwiej je wyciągać
Na działce jak na razie bardziej zielono niż kolorowo, ale niedługo powinno zacząć się to zmieniać. Nie wszystko mnie zadowala, jeżówki jakoś marnie wyglądają, listki mają poskręcane, drobne, a przynajmniej jedna nie pokazała się zupełnie

Nie wiem czy można to zwalić na mroźną zimę, w końcu to nie pierwsza taka, czy też jednak coś im dolega. Na pewno potrzebują jeszcze czasu, mam nadzieję, że straty nie będą zbyt duże.
Deszcz przez ostatnie dni padał kilkukrotnie, nareszcie czuję się wyręczona w podlewaniu. Żeby tylko jeszcze ciepłej się zrobiło, szczególnie w nocy, to może wreszcie wszystko weźmie się w garść.
Lodziu Kochana, każdy czasami ma gorsze dni, a nawet tygodnie, najważniejsze żeby się po tym podnieść, a wszystko się unormuje. Mam nadzieję, że Twoje słowa świadczą, że jesteś już a prostej, trzymam więc kciuki, żebyś jak najszybciej wróciła do formy
Wandziu, serdecznie zapraszam
Dorotko- korzo_m, przecież Twoim fotkom niczego nie brakuje. Za każdym razem wychodzę z Twojego ogrodu zachwycona tym, co pokazujesz, a przecież widzę go jedynie dzięki zdjęciom jakie robisz

Po całym dniu pracy w ogrodzie, nic dziwnego, że wracasz padnięta. Wracam w takim samym stanie, mimo iż mój ogródeczek jest maleńki i nawet w połowie nie mam tam tyle pracy, co Ty w swoim. Od sąsiadki sieją mi się głównie mlecze, niestety trawa jest koszona raz do roku i wszystko ląduje u mnie. Na pewno jak będę pielić na bieżąco, to nie będzie ich tak dużo, tylko czy znajdę w sobie tyle samozaparcia?
Do końca sadzenia ciągle mam bardzo daleko,, głównie za przyczyną zachwaszczonych rabat. Nie mam serca sadzić młodziutkich roślinek w taki gąszcz, bo od razu na starcie mogą dużo stracić. Jednak pomaleńku posuwam się do przodu, to jest nadzieja, że do jesieni zdążę
Ewelinko, też tak mam, że zaglądam i śladu nie zostawiam

W sezonie nie mam aż tyle czasu, żeby ze wszystkim się wyrobić, niestety coś za coś. Jesteś usprawiedliwiona
Chwastom nawet zima nie przeszkadza, wiosną rabatki są zawsze okropnie zachwaszczone, a nic innego nie rośnie. Ale jak się robi ciepło, to dostają szczególnego kopa i pędzą na potęgę, żeby tylko zabrać dla siebie jak najwięcej miejsca
Dorotko- dorotka350, to chyba w każdym ogrodzie jest podobnie. Jeszcze jak ogródeczek maleńki, to szybciej można się z tym uporać, chociaż jak widać nie zawsze

Dzisiaj z niewielkiej rabatki wyniosłam trzy pełniusieńkie wiadra podagrycznika i wysokiej już trawy. A gdzie mi jeszcze do końca?
Deszczu przydałoby się jeszcze trochę, ale nie w tej chwili. na razie daję sobie radę z podlewaniem, a czasu mam już niewiele.
Kasiu, tego orlika musiałam kupić w zeszłym roku, ale kompletnie tego nie pamiętam

On niekoniecznie jest w moim stylu, ale widocznie mnie zauroczył, skoro znalazł się na mojej rabacie. To jeszcze niewielka roślinka, ale kwiatów ma moc. Ten bukiecik, to jest zaledwie jedna gałązka

W tym miejscu miałam inny, prześliczny i go straciłam. Podzieliłam się nim z Mamą i niestety biedak tego nie przeżył. Będę musiała zobaczyć, jak się ma na maminej działce, może uda mi się go sprowadzić z powrotem? Większość roślin już przekwitła, ale rosną już kolejne i niedługo powinny być widoczne nowe kwitnienia
Od niedzieli codziennie działam ostro na działce. I nie ma, że boli, że wieczorem padam nieprzytomna do łóżka, jest robota do zrobienia, to robię

Muszę się uwijać, bo właśnie dostałam wiadomość z pracy, że jednak zaległego urlopu nie dostanę i od 16 czerwca zaczynam pracę. Może uda mi się przeciągnąć jeszcze ze dwa dni, bo muszę zrobić badania okresowe, a lekarz zakładowy przyjmuje zaledwie dwa dni w tygodniu, ale już to nade mną wisi.
Na szczęście pogoda mi sprzyja, zrobiło się cieplej, chociaż nie aż tak jak powinno być w maju, a nawet w czerwcu. W dalszym ciągu bardzo zimne są noce, pomidory w gruncie i heliotropy zrobiły się fioletowe z zimna, na pewno to odbije się na ich kwitnieniu, a co za tym idzie i na owocach
Ciągle pielę rabaty, ale nareszcie widzę, że przynosi to rezultaty. Co prawda te pierwsze już znowu zarastają, ale ostanio poradziłam sobie z dwiema zarośniętymi jak broda Rumcajsa. Co się tam działo

Jedna, bardzo malutka zarosła malinami i truskawkami od sąsiadki. Tej samej, od której mam miliony mleczy. Żeby się tego pozbyć, potrzebne były widły i czas. Co roku usuwam pędy na bieżąco i wystarczył zaledwie jeden sezon, żeby na rabacie powstał maliniak. Mam taki jeszcze jeden i tam chyba jest jeszcze więcej malin, ale za to teren łatwiejszy, bo tylko borówki tam rosną. No i spod kory łatwiej jest je wyciągnąć. Ale to praca na zaś, na dziś mam ważniejsze miejsca do zrobienia. Dzisiaj działałam na kolejnej rabacie, a tam dział się istny Armagedon. Tam rosną w miarę duże rośliny i nigdy pielenie nie zajmowało mi tyle czasu, co właśnie dzisiaj. Miałam do usunięcia jedynie dwa chwasty, ale za to jakie. Nie dość, że podagrycznik, to i trawa wysoka do połowy uda. To była prawdziwa walka, szarpanie, kopanie, soczysty język

Gdybym chociaż mogła już to sobie odfajkować, a wiadomo, że to rozwiązanie tylko na jakiś czas. Z podagrycznikiem chyba jeszcze nikt nie wygrał, to i wiadomo od razu, że i ja nie wygram. Został mi jeszcze na tej rabatce niewielki kawałek do zrobienia, ale niestety musiałam przerwać. I to zupełnie nie dlatego, że mi się nie chciało. Zrobiłam sobie przerwę na kawę i w trakcie popijania zobaczyłam skaczącego ptaszka, chyba szpaka. Zupełnie nie zwracał na mnie uwagi, może nie zachęcał mnie do podchodzenia, ale i zbytnio nie uciekał. Zrobiłam zdjęcie i wróciłam do kawy.
Po kilkunastu minutach chciałam wrócić do przerwanego zajęcia, a tutaj niespodzianka. Pod moi stołeczkiem przesiadywał nie kto inny, tylko mój gość i z zapałem zjadał jakiegoś robaka. Łypnął na mnie okiem, ale olał mnie totalnie. Pozwolił podejść do siebie całkiem blisko tak, że mogłam wziąć przynajmniej swoje narządka, a sam zajął się na powrót posiłkiem. W takim razie wzięłam się za sadzenie roślin, od czasu do czasu sprawdzając jak się ma mój podopieczny. Przemieszczał si e w niewielkim stopniu, raczej chowając się pod kokoryczką i siedział tam sobie ze dwie godziny przynajmniej. Może siedzi i dalej, bo jak wyjeżdżałam z działki, to dalej tam był. Ciekawa jestem, czy coś mu było, czy to może nielot, młody ptak, który wypadł z gniazda. Wyglądał jak dorosły, ale nie latał tylko podskakiwał.
To niejedyna niespodzianka, jaka spotkała mnie na działce. Nareszcie w tym roku, po raz pierwszy, w domku dla ptaków osiedliły się sikorki. Już mają młode, bo oboje rodziców uwijają się jak w ukropie obracając raz za razem z pędrakiem w dzióbku. Nie mogę się na nie napatrzeć, chociaż one są bardzo mi niechętne. Nie ma mowy, żebym usiadła w cieniu, który mam tylko po tej stronie domku, bo nie chcą wtedy karmić młodych. Boją się, przelatują z gałązki na gałązkę, a do środka nie wlecą. Musiałam się przenieść w inne miejsce, całe w słońcu, do narzędziowni chodzę dłuższą drogą, żeby tylko im nie przeszkadzać, o zrobieniu zdjęcia nie ma mowy. To są sikorki czubatki, każda z nich ma sterczący śmiesznie czubek. Są śliczne i póki co, moje własne
I na koniec, czy wiecie dlaczego dlaczego czubki płatków stokrotki są różowe? Nie wiecie, no to zdradzę Wam tę tajemnicę.
?Pewnego dnia królowa ogrodów Róża zaprosiła wszystkie kwiaty na swe urodziny. Tylko jeden mały kwiatuszek został pominięty, a była to skromna Stokrotka. A że była ona tak nieśmiała cichutko z daleka wyszeptała swe życzenia dla Róży. Wiatr przeniósł słowa do królowej, która pięknie podziękowała za życzenia i tak rzekła do skromnego kwiatuszka: Kochana nie powinnaś się czuć onieśmielona, masz przecież złote serduszko i nosisz nieskazitelnie białą sukienkę. Na te słowa stokrotka się zarumieniła i od tej pory czubki jej płatków stały się różowe.?
Wczoraj zbierałam stokrotki, oczywiście do mydła i znalazłam taki śliczny tekst. Bo śliczny, prawda?
Do zobaczenia wkrótce
