

Moja przygoda z ogrodem zaczęła się rok temu i właściwie bardzo niespodziewanie, mój chłopak remontował dom od praktycznie podstaw (łatwiej było by zburzyć stary i wybudować nowy) dlatego tez każdy grosz przeznaczony był na domek, plac był straszny zapuszczony , niezadbany i zachaszczony jak na dzikim polu. W pewnym momencie nie wiedziałam gdzie jest gorzej czy w domu z remontem brudem, czy na zaniedbanym podwórku wśród chwastów, dzikich krzaków, dzikich drzewek, śmierci i gruzu... Przyszedł marzec, a ja zapragnęłam choć trochę uporządkować to wszystko, ale niestety sprawa mnie przerosła i M. (mój chłopak) zlitował się nade mną i zamówił koparkę, która przeorała pół podwórka taranując wszystkie chwaściory, niechciane drzewka a cały gruz przeniosła w jedno miejsce (czego później trochę żałowaliśmy) ALE jest już plan na zagospodarowanie kupy gruzu na podwórku




koparka rządziła na placu 5 godzin (a przydało by się jeszcze drugie 5h ) zrobiła co miałą i pojechała, ale wtedy spadł deszcz ...


pogoda nie dałą nam żadnych szans..padało kilka dni, a na placu mokradła, nie raz wpadłam w nocy butem po kostki w błoto





trawa robiła nam na złość i nie wyrosła tam gdzie była twarda ziemia od jeżdzenia autem, dlatego też trzeba było wziąć szpadel w dłoń i zabrać się ostro do roboty i przekopać ten mandzur i było by wspaniale, gdyby nie fakt że z kawałka ziemi zrobiła się skała której nie byłam w stanie przekopać. Więc nawiozłam ziemi, zakryłam skamieniałą część podwórka, zasiałam trawę, przegrabiłam podlałam i trawa zaczęła kiełkować po tygodniu, żaden wyczyn ale byłam z siebie i tak dumna



